Spotkanie 4

A teraz czas na bardziej praktyczne wyjaśnienie. Pomoże nam w tym bardzo dobry pedagog życia duchowego: błogosławiony ojciec Maria Eugeniusz. Tym razem chodzi o francuskiego karmelitę żyjącego prawie współcześnie, gdyż zmarł on w 1967 roku. Bardzo lubił posługiwać się obrazami i pomocami wizualnymi. Pójdźmy jego śladem.

Ten pierwszy schemat uświadamia ci pewną dużą trudność dotyczącą modlitwy. Tymoteusz, nasz praktykant, który się jej uczy, jak również ty i ja, jesteśmy zazwyczaj zwróceni ku temu, co znajduje się na zewnątrz. Te dwie strzałki przedstawiają  relacje, ten nieustanny ruch, który nas łączy ze światem zewnętrznym i odciąga od naszego wnętrza. Kolor niebieski oznacza to, co nas naturalnie łączy ze środowiskiem zewnętrznym, czyli nasze ciało, a w szczególności pięć zmysłów. Tak więc Tymoteusz pragnie się modlić, to znaczy spotkać obecnego w nim Boga, który go przyciąga i przyzywa.

 Nowością i wyzwaniem dla niego jest to, że nie znajdzie Boga na zewnątrz, jak ma to zwyczaj robić spotykając się na przykład ze swoimi przyjaciółmi, lecz w swoim wnętrzu. Właśnie w sercu, w głębi jego serca, będzie miało miejsce spotkanie. Chodzi więc tutaj o drogę prowadzącą do wnętrza po to, by spotkać kogoś innego niż my, to znaczy Boga.

Teraz zaczyna się to robić nieco skomplikowane: powinienem wejść do swojego wnętrza, a jednocześnie muszę absolutnie wyjść z mojego ego, w przeciwnym razie nie spotkam nikogo oprócz siebie. Rodzi się oczywiste pytanie: jak to zrobić ? Co przede wszystkim pomoże Tymoteuszowi wykonać zwrot o 180 stopni oraz wyjść z tego co zewnętrzne po to, by wejść wewnątrz siebie? I co następnie nakłoni go do szukania kogoś innego niż on sam? Krótko mówiąc, co pozwoli mu wejść na drogę modlitwy i pomoże iść do końca, bez zniechęcania się?

Dwie rzeczy. Ze strony Tymoteusza „siłą napędową” jego modlitwy będą: miłość, wiara i nadzieja, lub jeśli wolisz ufność. Jeśli nie wierzysz, że ta droga kończy się spotkaniem, jeśli brak ci energicznej determinacji, by iść naprzód i wytrwać – cokolwiek by się po drodze zdarzyło – jeśli przede wszystkim Bóg jest dla ciebie niczym lub prawie niczym, oczywiście, nic z tego nie będzie. Wierzyć, ufać, kochać, albo przynajmniej: pragnąć, szukać, wołać, oto twój udział w tej przygodzie.

Ale Bóg także bierze w niej udział i to jest wspaniałe, i bardzo zachęcające, ponieważ –  nie zapominaj –  że na modlitwie jest was dwóch i że Bóg pragnie tego spotkania jeszcze bardziej od ciebie. Prawdę mówiąc, On także działa, nawet więcej od ciebie. Ilustruje to druga strzałka, tym razem wychodząca od Niego. Zaznaczyłem tylko jedno słowo: „Przyjdź!” Jest to wezwanie, które Bóg szepcze w naszym sercu. Jednak jest ono czymś więcej niż tylko słowem, gdyż Jego  wezwanie jest także dyskretnym i subtelnym przyciąganiem.

Modlitwa jest trochę podobna do jazdy na nartach. Przejawiasz do niej większe lub mniejsze predyspozycje, zjeżdżasz wykonując różne ewolucje lub pokonujesz stok od razu w szybkim tempie. Być może nawet nie uchronisz się od upadku. Jednak jakkolwiek byś tego nie robił, zjeżdżasz także dzięki grawitacji  uniwersalnej: to ona cię przyciąga do końcowego odcinka nartostrady.

W modlitwie to miłość Boga jest naszą grawitacją uniwersalną. On przyzywa nas: „Przyjdź! Pragnę cię, pragnę cię kochać, pragnę twojej miłości!” Takie stwierdzenie może się wydawać dziwne, wręcz urojone, a jednak całkiem możliwe, że już tego doświadczyłeś. Nierzadko na modlitwie czujemy się jakby pochwyceni od wewnątrz. Niby nic nadzwyczajnego w jej trakcie się nie dzieje, a jednak ma się ochotę na niej pozostać. Coś nas na niej, w pewnym sensie, przytrzymuje, jakby jakaś niewidzialna i milcząca, a jednak niebudząca wątpliwości obecność. Odnajdujemy tutaj wspomniane już wcześniej wezwanie: „Przyjdź!” To Bóg nas przyciąga pomagając nam w ten sposób trwać na modlitwie i posuwać się naprzód. W tym tkwi dyskretne świadectwo Jego obecności.

Pozostał nam jeszcze ostatni schemat do obejrzenia. Przedstawia on jakby różne poziomy znajdujące się wewnątrz każdego z nas.

Kiedy jem lody, gdy piszę wypracowanie z filozofii lub wyobrażam siebie jako jedną z postaci „Gwiezdnych wojen”, przez cały czas chodzi o mnie, o wszystko to, co dzieje się w pewnym sensie na różnych płaszczyznach mojej osoby. Dobrze jest wiedzieć coś na ten temat, by móc lepiej poznać siebie samego, a w praktyce zdobyć umiejętności przydatne do wędrowania w głąb siebie.

Ten nowy schemat nie pretenduje do nagrody Nobla, można by go dopracować i uzupełnić, tym niemniej jest praktyczny. Wychodzi od tego, co zewnętrzne i zmierza do tego, co jest wewnątrz. Na peryferiach naszej osoby znajduje się wspólna płaszczyzna łącząca nas ze środowiskiem zewnętrznym, jest nią –  jak już widzieliśmy – nasze ciało oraz pięć zmysłów.

Tuż obok można wymienić wyobraźnię  oraz, częściowo, pamięć. Jedna zapisuje dane dostarczane jej przez zmysły, druga natomiast wykorzystuje je do tworzenia swojego kina lub odtwarzania swych ścieżek dźwiękowych na wzór dobrego didżeja. Znajdujemy się tutaj w świecie obrazów i wrażeń. Ale pamięć zazębia się z drugim poziomem, którym jest poziom ducha.  Jest to domena myśli. To także domena wyważonych i podejmowanych decyzji, które następnie trzeba zrealizować. Na tym „piętrze” myślimy, chcemy, pamiętamy.

Z jednego poziomu do drugiego granice nie są nieprzepuszczalne, jak już to widzieliśmy na przykładzie pamięci. To samo można powiedzieć o poziomie ducha i głębi naszego serca, miejsca, w którym spotykamy zamieszkującego w nim Boga. Natomiast następuje absolutna zmiana skali w chwili, kiedy używamy wiary: wchodzimy wówczas do innego wymiaru. Kiedy na modlitwie mówisz: „Panie, wierzę! Nie widzę Cię, ale wierzę w Twoją obecność. Jesteś tutaj, wysławiam Cię!”, w tym momencie robisz coś o wiele więcej niż gdybyś tylko myślał. W rzeczywistości jest to coś, co wykracza ponad wszystko. Dotykasz Boga. Pomiędzy Nim a tobą nawiązuje się kontakt. Ale na ten temat dowiesz się więcej w następnym odcinku.

logo

Zapraszamy
do skontaktowania się z nami 
e-mail: ndv.polska@gmail.com